Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi nahtah z miasteczka Raciborowice G. k/Bolesławca. Mam przejechane 79006.97 kilometrów w tym 5465.08 w terenie. Jeżdżę z prędkością średnią 19.41 km/h i się wcale nie chwalę.
Więcejo mnie. button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
Statystyki zbiorcze na stronę

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy nahtah.bikestats.pl

Archiwum bloga

Wpisy archiwalne w miesiącu

Październik, 2014

Dystans całkowity:346.31 km (w terenie 39.90 km; 11.52%)
Czas w ruchu:19:04
Średnia prędkość:18.16 km/h
Maksymalna prędkość:46.20 km/h
Liczba aktywności:9
Średnio na aktywność:38.48 km i 2h 07m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
42.17 km 1.20 km teren
02:28 h 17.10 km/h:
Maks. pr.:37.60 km/h
Temperatura:10.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:7-NIMANT

Kruszyńskie pomniki

Niedziela, 26 października 2014 · dodano: 26.10.2014 | Komentarze 3

Powtórka pogodowa z wczoraj i jazda na rowery na dotlenienie niedzielne.
Trasa; R. Iwiny, Lubków, Szczytnica i stawy Beatki, Tomaszów, Kol. Kraśnik, Kruszyn i zarośnięty staw obok którego w lesie, zarośnięty obelisk stoi z lat 1914-1918 a metrów set dalej rosyjski pomnik oficerów poległych w bitwie pod Godnowem (teraz Kruszyn) w 1813roku z wojskami Napoleona.
Dalej za szkołą pomnik Nataloszki, huzara, który własną piersią osłonił dowódcę i zginął a na dokładkę pomnik w Łaziskach poległych mieszkańców Łazisk w pierwszej wojnie światowej - nazwiska samych Niemców. Powrót prostą stałą z Łazisk czyli Wartę, Iwiny i R.
Ciepło i miło super jazda.:)


Nad stawem z dzieciństwa Beatki w Szczytnicy


Obelisk w lesie nad stawem koło Kruszyna dawny Godnów, to tu robiłem pożegnalną bibę dla kumpli przed pójściem do wojska;)


Stara wierzba przy mostku nad małą rzeczką, za którą jest staw rybny utworzony ze źródełka, wypływającego paręset
metrów dalej. To w tym stawie utonął czołg podczas drugiej wojny światowej i sobie leży taki złomek.;)


A przed mostkiem wspomnianym wyżej, pomnik oficerów carskiej Rosji, poległych w bitwie z Francuzami pod Godnowem
Oczywiście pomnik był wyższy a zakończeniem był krzyż prawosławny i dookoła płotek kuty ze stali, ładnie ozdobiony



Pomnik huzara Nataloszki, w dobrym stanie, brakuje płotku ze stali kutej i mostek do niego prowadzący
jest mocno zniszczony. W dobie koniunktury złomu stal była w cenie i niszczycielska moc pseudobiznesu
zabrała estetykę z historii regionu.


Pomnik poległych w pierwszej wojnie światowej



Kategoria z żoną


Dane wyjazdu:
41.37 km 11.05 km teren
02:50 h 14.60 km/h:
Maks. pr.:42.00 km/h
Temperatura:11.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:7-NIMANT

Po runo leśne

Sobota, 25 października 2014 · dodano: 25.10.2014 | Komentarze 0



Leniwie zwlekliśmy się z łóżka, jakieś po ósmej minut parę było. Śniadanko i porządki zajęły nam dwie godziny, nie wyłączając z tego kawusi i czekolady.
Krótkie przygotowania i w drogę. Sobota rozpieściła nas słonecznym i bezwietrznym dzionkiem, jeszcze po drodze małe zaprowiantowanie i - i gdzie by tu po drałować i przypomniała nam się droga przeciwpożarowa nr25. a więc na Żeliszów i Jaroszowice.
Przed Żeliszowem miła niespodzianka nad polami, wzdłuż drogi szybowały myszołowy bo na orły za małe były i sześć ich było i majestatycznie to robiły.
W lesie między Jaroszowicami a Bolesławcem kawałek za zjazdem do Łazisk zaczyna się droga ppoż nr25.
W lewo skręcić  i jak szuter szeroki prowadzi, jechać aż do drogi głównej na Jelenią Górę oczywiście nie skręcamy, przeskok przez nią i wzdłuż strzelnicy (nie boimy się zakazów, tyczą się głównie tego co za płotem z drutu) i tak do pierwszej wsi.
Z prawej widać Bożejowice ale tam nie jedziemy, mimo że drogi wiodą kuszące.
Szeroką autostradą szutrową, gnamy przez leśne ostępy prosto do Otoku, (w Otoku skręcamy w lewo na kostkę i do Kraszowic) my z powodów oczywistych nie wkraczamy na kocie łby i prujemy prosto, błądzimy by uzyskawszy sprostowanie i wskazówki od tubylca wrócić na one łby co do kocich porównują.
W Kraszowicach odkrywamy zaporę, jedną a zaraz drugą i jeszcze ze szczytu podjazdu próbujemy ogarnąć żwirownię ale zarośla nad  Bobrem i bliżej żwirowni,  uniemożliwiają czynności na jakieś foty.
Jedziemy dalej mijając skręt na drogę ppoż nr27 i mijamy obojętnie ruiny pałacu, skąpanego w promieniach jesiennego
słońca.
Pakujemy się w skrót szutrowy do Włodzic i zatrzymujemy się na mostku w lesie, romantyzm pochłania Dudysie, nie czekając ucieka w las na foty, kuknąłem przeglądowym okiem na techniczne sprawy rowerów i ruszyłem za Nią, biegała od drzewa do drzewa i wzdłuż strumieni leśnych, niczym rusałka, łowiła naturę do swego aparatu, cyknąłem i ja ale speszony kiepską jakością wycofałem się powoli i bezszelestnie nad cicho szemrzący strumień przy moście.
Po chwili jechaliśmy dalej, odpuszczając sobie zaporę we Włodzicach i znów główna na Jelenią, przeprawiliśmy się przez nią w las na Drogę Gwarków.
Las ma urok i magię ma las i przyciąga nierzeczywistym pięknem.
Powrót szutrami, do końca lasu bajeczny pęd ale po wyjeździe z niego zaczęły się kałuże, kałuże olbrzymie, slalom nie pomagał kto mógł jechał po wodzie i na wodzie a kto nie mógł to w wodzie;)
Żeliszów osiągnęliśmy na wysokości remontowanego klejnotu ewangelickiego a ostatnie pięć kilometrów, słońce do grzało jakby mocniej, by zniechęcić nas do powrotu, niestety, plan upichcenia przed kolacją jutrzejszego obiadu by ranek rowerowy mógłbyć, zmusił nas do stawienia oporu i bezpardonowego powrotu w pielesze nasze.
Pogoda marzenie, jesień w bajecznych kolorach i zaje.... jazda "łykenedu";)

Wpatrywałem sie jak urzeczony w ptaszyska


Magiczne, urocze, bajeczne........


drogi urzekające


zapopra nad którą jeszcze nie byliśmy a obok często przejeżdża/liśmy/łem


nad wodą i po wodzie


w wodzie


tiruś kompan - jaklo osłonka na uchwyt lampki;) już parę ząbków ułamał od dosadnego przepraszania pieszych ;)
Kategoria z żoną


Dane wyjazdu:
43.78 km 0.00 km teren
01:45 h 25.02 km/h:
Maks. pr.:42.30 km/h
Temperatura:15.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:7-NIMANT

Ciemną nocą

Poniedziałek, 20 października 2014 · dodano: 20.10.2014 | Komentarze 0

Trasa; R, Iwiny, Lubków, Tomaszów, Kraśnik. Kol., Kraśnik Górny, Kraśnik Dolny, Chościszowice, Bolesławiec, obwodnica, Kruszyn, Łaziska, poligon, Łaziska, Warta, Iwiny, R.
Chmury rozstąpiły się i gwiazdy błysnęły na moment  i chwilę to trwało i chmury szczelnie je zasłoniły i powiało chłodem z zachodu. Jazda nocą to inna bajka, inne doznania ale warto.:)
Kategoria nocna jazda


Dane wyjazdu:
33.88 km 0.00 km teren
01:21 h 25.09 km/h:
Maks. pr.:44.00 km/h
Temperatura:15.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:7-NIMANT

Zdobyłem "Afrykę"

Niedziela, 19 października 2014 · dodano: 19.10.2014 | Komentarze 3

Rowerowy wypad na ścieżkę geoturystyczną po dawnej kopalni Babina w Łęknicy w obrębie Łuku Mużakowa nie wypalił przez czynniki nie zależne od nas. Pozostało nam zrobić wypad autem pod sam obiekt i odbyć wycieczkę pieszo, pomysł ten pozwolił nam zabrać ze sobą kuzynkę Beaty a mnie osobiście zrealizowanie obejścia jeziora "Afryka" dookoła i postawienie swej stopy na cyplu o nazwie "grzbiet słonia".
Ostatnie kolory jesieni - niknące w szalonym tempie  zakańczania rocznego cyklu życia - łowiliśmy bezkrwawo w swe obiektywy, by utrwalić piękno natury na czas nadchodzącej zimy.
Piękno które doświadczaliśmy podczas wędrówki od jeziora do jeziora, pozostawiło w nas uczucie, że dusza  w postaci naczynia jest przepełniona doznaniami  widzianymi w raju przez przodków i zadałem sobie pytanie czy do tego naczynia jeszcze się coś zmieści?
Odpowiedź  nie czekała, przyszła wraz z parującą, ciepłą, zieloną herbatą, którą uwielbiam raczyć swój organizm.
Piękno w duszy blednie, traci wyrazistość i jak smak herbaty niknący w ustach, codziennie trzeba spożywać ów napój by organizm utrzymać w dobrej kondycji, tak dusza musi mieć piękno za pokarm by trwać w doznaniach graniczących z ekstazą popychającą do działania.:)
Cykaliśmy fotę za fotą czerpiąc energię z kolorów otoczenia jezior i ich samych, zachwycaliśmy się szutrowymi drogami w komponowanymi w leśne ostępy, podziwialiśmy inżynierię wykonania tego kompleksu turystycznego i z szacunkiem bez hałasowania posuwaliśmy się wolnym tempem by nie przeoczyć czegoś wartego zobaczenia.
Beata i Wiola nie zaryzykowały przedzierania się przez chaszcze wokoło "Afryki" a mnie popychało mocno by je obejść. Pierwsze kroki w las natknęły mnie na lochę z już takimi średniej wielkości potomstwem.
Usłyszałem tylko dwa chrumknięcia i w odległości jakieś dwudziestu metrów trzy dziki uszły w las.
Stanąłem jak wryty ale bez paniki i próbowałem wyjąć aparat ale w dłoniach miałem kijki nordic walking a zwierz nie będzie czekał w pozie i umknął.
Ruszyłem po cichu dalej wzdłuż brzegu podziwiać czerwień wody i erozję pokopalnianych odpadów na przeciwległym brzegu....cdn jutro.
No to dziś - wedle obietnicy - dalszy ciąg.
....... przedzierałem się  to zaroślami to brzegiem jeziora, momentami taplając w błocie nasiąkniętym wodą o smaku octu, w końcu szedłem już tylko brzegiem obserwując erozję brzegu. Ciekawe formacje spowodowane ulewnym deszczem lub tu dzież wiatrem mocnym, wprawiały mnie w zachwyt z odczuciem pobytu w jakimś odległym egzotycznym świecie, gdzie pewnie nigdy nie będzie mi dane być.
 Wędrowałem tak do celu (wieża widokowa) bacznie obserwując czy w mieniącej się na rudawo a czasami złocisty kolor wodzie jakieś żyjątka pokażą swą  egzystencję lecz tylko martwa toń,  zionęła z głębin jeziora zwanego "Afryka".
Osiągnąłem najpierw mały cypel a nie doczekawszy się foty ze strony towarzyszek, ruszyłem do największego zwanego "grzbiet słonia".
Wdrapałem się na wysoki wał i doszedłem do samego końca gdzie wypatrzyłem jak z lasu wyłaniają się Beata i Wiola niczym "amazonki" polujące z fleszem w ręku.
Schodziły schodami nad brzeg u podnóża wieży cykając mi fotę za fotą, zadowolony z osiągniętego celu zawróciłem by po drodze  natknąć się na łeb psiego smoka z filmu "Niekończąca się opowieść".
Towarzyszki wycieczki spotkałem na ławeczce za wieżą przy której sporo turystów oblegało tę fortyfikację w celu zdobycia jej i wydarcia widoków z nad horyzontu. dostałem jabłko i ruszyliśmy na łowy do Łęknicy na bazar.
Powrót przez Przewóz gdzie okukaliśmy wieżę po dawnym zamku  z czasów Księstwa Żagańskiego w którym był więziony jego słynny Książę.
Wróciliśmy pełni energii, zostawiając Wiolę w Bolcu , obiad i kawka dodatkowo zmobilizowała mnie na nocny wypad rowerem na stałą do Bolca. Beata, że nie lubi nocnych eskapad została przy obróbce zdjęć.
Noc była przepiękna a gwiazdy skrzyły się na niebie aż po linię horyzontu, ujawniając swe tajemnice o wielkości kosmosu.
Z północy na południe od Perseusza po Skorpiona galaktyka przecinała czerń nocy a najjaśniejsza z gwiazd to Antares w Wolarzu  i konstelacja Pegaza  co Andromedę za sobą ciągnął a w niej nam sąsiednią galaktykę wędrującą na kolizję z naszą, tej nocy można było ją zobaczyć gołym okiem - fakt, że to ledwo widoczna mgiełka ale widoczna.;)
Zatrzymywałem się na poligonie i na widokowym w Iwinach, one zawsze wprawiają mnie w podziw i zmuszają do kontemplacji ale kark od tego boli więc powrót szybki i do łóżka spać.:)

Foty  za jakiś czas;)

Jakiś czas minął oto one.;)


Mini zatoczka a za mną dziki

Nahtah w akcji


Moja kobieta


Psi smok jedna z wielu rzeźb ale każdy widzi swoją wyobraźnią


za jeziorem formacja pod którą byliśmy, obok pomost i schody nad sam brzeg jeziora


Pierwszy cypel, ze szczytu fota taka, nawet plaża mini by była tylko woda nie do kąpieli


Brzegiem ciekawiej się szło

Kijów nie zostawię;)

Na grzbiecie słonia





Dane wyjazdu:
39.33 km 5.00 km teren
02:31 h 15.63 km/h:
Maks. pr.:42.00 km/h
Temperatura:19.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:7-NIMANT

Spotkanie na szczycie

Niedziela, 12 października 2014 · dodano: 12.10.2014 | Komentarze 4

Męczący tydzień i brak odpoczynku w formie soboty, do tego nocny niż z deszczem, spotęgował wyczerpanie baterii witalnych do tego stopnia, że patrzenie na rower wyzwoliło żal do wszystkiego i wszystkich.
Dopiero obiad z rodzinką i kawka u Teściowej sprawiła, że wciągnąłem na siebie rowerowy ciuch i mozolnie aczkolwiek do przodu w rowerowy ruch.
Kierunek gliniak w Kruszynie - prowadziła Dudysia - trasą przez Lubków na Tomaszów i tu zaczyna się inna opowieść w tej samej bajce.
Od strony Tomaszowa zbliżał się biker w seledynowej kurtce i jakoś tak zwolnił i z lewa na prawą, nie pewnie, zjechał by nas zatrzymać.
Z daleka pierwsza myśl - Tom czy Robert nie pewni przez moment ale Dudysia pierwsza wydedukowała, że Tomek bo Roberta zna z pracy i jego sylwetkę.
Chwilka pogawędki i propozycja kontynuowania wspólnej wycieczki, humory wróciły do normy i wycieczka udała się wprost rewelacyjnie.
Wypoczęci i w super nastrojach rozstaliśmy się z Tomkiem po oprowadzeniu Go po kilku atrakcji w R.:)
Trasa; przez Iwiny, Lubków, Tomaszów, Kraśnik Kol. gliniak koło Kruszyna, Bolesławiec obwodnica, Kruszyn, Łaziska, Ożarów, Stare Jaroszowice, Żeliszów, Raciborowice kamionka i punkt widokowy na krainę wokoło Raciborowic.:)


Gliniak i miejsce dawnego kąpieliska - tu brakuje pięciu metrów cypla. Teraz ostoja natury.


 Z Tomkiem pod wiaduktem przy obwodnicy, przypadek sprawił, że pomylony kierunek jazdy doprowadził nas przez działki -
drogą którą jechaliśmy wszyscy pierwszy raz  - pod ten wiadukt za którym jest basen strażacki i tory kolejowe.:)


Dane wyjazdu:
36.93 km 0.00 km teren
01:30 h 24.62 km/h:
Maks. pr.:43.70 km/h
Temperatura:18.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:7-NIMANT

Rynek

Czwartek, 9 października 2014 · dodano: 09.10.2014 | Komentarze 1

Przed kolacją, po zachodzie słońca, wypad na stałą i do Bolca, objazd Bolesławieckiego rynku - pięknie oświetlone kamieniczki i ratusz robiły wrażenie przytulnego miejsca i zachęcały do zatrzymania się na kontemplację, zadumę, wyciszenie.
Fontanna tryskająca wodną energią lecz nie podświetlona jeszcze, szumiała uspokajająco. Ruch niewielki a nieliczni zgromadzeni, pogrążeni w dyskusjach, ledwie dostrzegli rower poziomy przemykający po bruku rynku.
Ciepła, bezchmurna noc rozświetlona blaskiem księżyca.
Powrót obwodnicą na Kruszyn i mały przystanek przed poligonem, rozkoszowałem się przez chwilę spokojem nocy i widokami na niebie, pośród pól, po których gdzieś w oddali traktor buszował orząc glebę.
W nielicznych gwiazdach wypatrzyłem Capelle w Woźnicy wschodzącej na północy, na zachodzie górował Arktur w Wolarzu, na południu wydawało mi się, że Antares w Skorpionie zamigotał pojednawczo ( to gwiazda większa od naszego słońca o setki razy i czerwona jak Mars).
Wschód opanowała pełnia księżyca, w jego kierunku jechałem i miałem wrażenie telepatycznej konwersacji ze srebrzystokolistym towarzyszem ziemi.
Nade mną, letni trójkąt wyostrzył liderki Wegi i Lutni, Altair jasny był również ale towarzyszkom nie dorównywał.
Nie pędziłem, przyjemność jazdy jakoś tak się spotęgowała, że szkoda było mi wracać ale zaraz poczułem lekkie ukłucie w sercu na myśl, że w pewnym sensie zdradzam Dudysie, samotnie rozkoszując się i jazdą i widokami nocnymi - przyspieszyłem jakby to miało pomóc w odpędzeniu tych myśli, w jakiś dziwny sposób wprawiających mnie w zakłopotanie. Aleją latarń dotarłem do domu i tyle.:)
Kategoria nocna jazda


Dane wyjazdu:
33.85 km 0.00 km teren
01:16 h 26.72 km/h:
Maks. pr.:46.20 km/h
Temperatura:11.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:7-NIMANT

Po kolacji

Poniedziałek, 6 października 2014 · dodano: 06.10.2014 | Komentarze 3

Wiadomo wszystkim a mnie przede, że gdy zmęczenie odejdzie a chęci pozostaną, Nimant w piwnicy gumy pali a mnie podeszwy rwą. Kolacja rzucona na ruszt i w drogę, stała trasa znana a o tej porze mało ruchliwa. Puściłem się pędem nie małym, swe skrzydła rozpościerając na całą szerokość szosy.
Bezwietrznie, cieplej niż się spodziewałem, cisza, spokój i jasne chmury na nade mną.
 Do Bolca przyjemnie i szybko, ciemność nie pozwalała na jakiekolwiek obserwacje(prócz wiosek i miasta) więc w ruch poszła wyobraźnia. Różnie było ale jakoś tak nie szczególnie  przez połowę trasy. Lampka z Lidla włączona na 40% mocy dawała duży komfort i tak przyjemna jazda do Warty upłynęła  nadświetlnie.
W Warcie przy piekarni, w nozdrza uderzyła potężna dawka zapachu z chlebowych wypieków, podrażniony ślinotokiem oddaliłem się z miejsca pokus smakowych. Wyjechałem ze wsi i........
i się zaczęło, zerwał się wiaterek, momentalnie pochłodniało, zaczęło się robić coraz widniej, kuknąłem w górę a to "miesiąc" całkowicie w pełni, wychynął zza chmur i blaskiem swym prawie dzień w nocy sprawił. Nagle!
Zdałem sobie sprawę co to oznacza, że to noc wilkołaków.
Chłodno, pusto, żywego ducha w okolicy, żadnego auta a przede mną trzy kilometry pustkowia i ciemność. Przyśpieszyłem włączając lampke na 100% mocy niczym świetlny miecz Jedi (czyt. dżedaj) rozcinając czerń asfaltu, chłód się spotęgował, wiatr wzmógł a liście z drzew nagle zasypały szosę, docisnąłem pedały, liście uderzały o kask, tułów, ramę, szeleściły pod kołami a kontury drzew, krzaków i wszelkiego czegoś ciemnego wyostrzyły do granic bólu, zaczęły kłuć zmysły zniekształcając ich naturalny stan rzeczy.
Umysł szalał a samochodów które przed Wartą minęło mnie co nie miara, żadnego. Wyjechałem z za zakrętu, pod górkę, na ostatnią prostą do Iwin, jeszcze trzysta metrów i zjazd do wsi do pierwszej latarni. Ciemność rozświetlona blaskiem księżyca stawała się jakaś mroczna.
Gęsia skórka opanowała me ciało a do latarni jeszcze dwieście metrów, sto pięćdziesiąt, sto  - Nimant rozpędzony mija tablicę z nazwą miejscowości i jeszcze jedną  -zabudowania- a do latarni pięćdziesiąt, blask srebnego potęguje, chłód wzmaga coraz bardziej przed oczami niewyobrażalnie wielkie kontury cieni
a przed latarnią
ślipia złowrogie, paskudne, mroczne, zabójcze
rozpędzony wjeżdżam w światło nie zamykając oczu, niech zobaczę w ostatnim tchnieniu swego życia co mnie zjadło
 a to była kicia
- taki miły czarny kot - a może bestia która w świetle  latarni straciła moc i posturę nocnej mary.
Aleją latarń z poczuciem bezpieczeństwa wjechałem do R. I żywego ducha, żadnych aut tylko bezzębna maszkara, taki gollum, środkiem ulicy, slalomem pośród pasów rozdzielających jezdnię do dom ślimaczył.
Pewnie wytoczył się z Podgrodzianki(wiejskiej knajpki) i w jednym bucie i dziurawą skarpetką kulał wzbudzając litość ale się nie zatrzymywałem licho nie spi i w takim może bestie obudzić.
Wróciłem cały i szczęśliwy i tylko gwiazdy w tę noc gdzieś się za podziały.:)
Kategoria nocna jazda


Dane wyjazdu:
55.84 km 18.00 km teren
04:02 h 13.84 km/h:
Maks. pr.:37.30 km/h
Temperatura:20.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:

Asuan

Niedziela, 5 października 2014 · dodano: 05.10.2014 | Komentarze 4

Parowskie stawy i  ścieżka turystyczno-przyrodnicza z początkiem i końcem w Węglińcu. Nasza wycieczka zaczęła się w Kliczkowie i zahaczyła tylko część trasy przy stawach, od Asuanu - ostoi przyrodniczo-turystycznej do punktu widokowego nad stawem Wolno Starym powstałym około XV wieku ze starodrzewiem akacjowym. Po drodze minęliśmy staw Wolno Nowy, staw Czapli i stawy Kolejowe Górny i Dolny pomiędzy którymi zrobiliśmy przystanek konsumpcyjny by podziwiać piękne widoki, mnóstwo ptactwa i atrakcję  w postaci siedmiu orłów Bielików, cztery latały nisko paręnaście metrów nad wodą a trzy wysoko, bardzo wysoko, że lornetka przydała się do ich podziwiania.
Nad stawem Czapli, Robert wypatrzył muszle małży, parę sztuk zabrałem do domu. W wodzie ogrom narybku, który w popłochu wyskakiwał ponad wodę w ucieczce przed naszym zbliżaniem się do linii brzegu. W mętnej wodzie można było wypatrzeć  większe ryby, które dalej w stawie wyskakiwały ponad wodę polując na muchy.
Nad pierwszym stawem - Asuan -  zbiornikiem wyrównawczym dla pozostałych stawów na rzece Czerna Wielka,  spotkaliśmy grupę miłośników lasu z leśniczym z Węglińca, którzy remontowali drewniane atrakcje Ostoji, nad którym można  zobaczyć żeremie bobrów, łabędzie, kaczki, czaple, żurawie. Dostaliśmy od nich mapy i zachętę do zwiedzenia innych stawów. Drogi jak autostrady a szutry nie z tej ziemi. Lasy piękne kolorowe i woda jak na pojezierzu Lubuskim.
Cisza spokój, bezwietrznie, słonecznie tylko rano było mglisto i chłodno a mglistą atrakcję wykorzystaliśmy nad zaporą w Kliczkowie. Do Kliczkowa przyjechaliśmy samochodem i zaparkowaliśmy na parkingu przed zamkiem.
Powrót niezbyt ochoczy, urokliwe Bory Dolnośląskie czarowały nas magią lasu i wody i ptactwa i ryb i dzikiej zwierzyny, bo ślady dzików, towarzyszyły nam od momentu wjechania do Ołoboku (wsi będącej bramą do tego raju) a z opowieści leśniczego dowiedzieliśmy się o wilkach w tych lasach.:)
Powrót wskazany, stawów wszystkich nie zobaczyliśmy.:)


Orły Bieliki, Dudysia uchwyciła w kadr dwa, tylko dwa


Pamiątka przy Ostoji Asuan


Asuan
 

Staw Wolno Nowy


Dane wyjazdu:
19.16 km 4.65 km teren
01:21 h 14.19 km/h:
Maks. pr.:35.20 km/h
Temperatura:15.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:2-NUGGET

Sezon jesienny...

Sobota, 4 października 2014 · dodano: 04.10.2014 | Komentarze 4

...,czas rozpocząć jazdę a zaczęliśmy z Dudysią od Święta Miodu i Wina na zamku Grodziec, to zawsze jakiś wstęp do wypadów w teren.:)
Kategoria z żoną